Historia z Natalią Janoszek dotarła do mnie pewnym opóźnieniem. Nie miałem pojęcia kim jest pani Janoszek nie dlatego, że mam w nosie muchy i celebrytki ze ścianek, tylko dlatego, że akurat Google uznało, że raczej się nie będę jarać ani nią, ani jej karierą. Ani raczej nic od niej nie kupię. Wiadomości o Janoszek pojawiły się i to w nadmiarze, gdy mleko się już wylało, a gównoburza hulała na całego.

Oczywiście obejrzałem materiał Krzysztofa Stanowskiego (sporą jego część) i (gdyby taka okazja kiedyś zaistniała), postawię mu wódkę za tak porządne postawienie sprawy i za nie pozwolenie na zakneblowanie sobie ust wyssanym z ki czort wie skąd zabezpieczeniem sądowym. Sąd jest instytucją wymyśloną przez człowieka i ma służyć ludziom w dochodzeniu do sprawiedliwości. Wykorzystanie sądu przez człowieka, który okazuje się nieuczciwy narusza jego powagę. To nie działania Stanowskiego powinny być mielone przez urzędy, tylko procedury podjęte przez Janoszek. Jaki tu będzie werdykt to trudno powiedzieć, bo sądy i zasiadające tam osoby tyle razy pokazały, że często nie po drodze im z ogólnym poczuciem przyzwoitości, więc i wyrok może być z czort skąd wyssany. Trzeba poczekać aż się świat zakręci, albo zresetuje i sądy swoją powagę odzyskają. Ponieważ może to jednak Bóg wie ile trwać, otwieram więc butelkę, przepijam wirtualnie do pana Stanowskiego i czekam co tam wydalą z siebie trzewia sprawiedliwości – czy skierują się w stronę dobra publicznego czy drżąc z oburzenia, że ktoś świadom rozrostu biurokratycznego grzyba i jego nieruchawości ośmielił się go obejść, ukarzą nie tego, kogo należałoby w tym wypadku ukarać.

Natalia Janoszek w filmie „Chicken Curry Law”. (Materiały promocyjne)

 

Od siebie, do całej tej farsy, chcę dodać trzy grosze, których nie znajduję w ogólnym bulgotaniu. Odnoszę wrażenie, że dyskusja jakoś tak krzepnie na banalnym stwierdzeniu, że całe zamieszanie z Janoszek wprowadziło ferment w celebrycki światek. Może i tak, ale dla mnie zdecydowanie rozlało się to szerzej i dalej. Co tam bowiem celebrycki światek, czy serwisy plotkarskie. Janoszek na pozycji gwiazdy Bollywood umocowały przecież największe media, te „poważne”, uchodzące za główny nurt przekazu, urabiające odbiorcę po swojemu, lub mówiąc bardziej drewnopodobnym językiem ‘kreujące opinię publiczną’. Gdy sprawa się rypła, 'sam’ Edward Miszczak osobiście się wstawił z Janoszek próbując publicznie dyskredytować Stanowskiego za to, że czepia się młodej dziewczyny. W podobne jak pan Miszczak tony uderzało też Radio Zet i inni wielcy nadawcy. Nie do końca wyszło. Przynajmniej nie dzisiaj. Jak zaś znam prowadzenie tego typu spraw, za czas jakiś, kiedy gówno już przyschnie, spece od babrania się w nim, będą formować swoje wnioski przedstawiając je jako jedyne obowiązujące. Odwieczny, niezmieniany i  przewidywalny taniec prawdy i racji służący obronie Bizancjum, które jeszcze do niedawna miały niepodzielną moc kreowania świata wpełzającego w nasze dusze z telewizora, radia i gazet trzymanych na smyczach przez przerośnięte korporacje. Niezależni twórcy (no dobrze, zależni ale niekoniecznie namaszczeni przez Bizancjum) dopiero z rozwojem internetu zyskali siłę przebicia się z alternatywną wobec Bizancjum wizją rzeczywistości. Sprawa Janoszek, którą wyciągnął Stanowski (i który pewnie by jej może i odpuścił, gdyby Janoszek nie próbowała mu zatkać gęby paragrafami) jest celnym uderzeniem w Bizancjum. Szturchnięciem, które zabolało. Bizancjum zostało zaatakowane i wychodzi na to, że na dzień dzisiejszy lepiej udawać jest, że nic się nie stało, niż bronić swojej pretorianki. Dopiero potem, jak przyschnie, to się to i owo zeskrobie.

Zostawmy jednak fail z Janoszek i spróbujmy nieco popuścić lejce. Niech konie pędzą przez świat. Niech umysły się karmią. Bo co, jeśli nie tylko Janoszek jest wydmuszką, która na gębę zachwyciła tłumy? Iluż to dmuchanych specjalistów, ekspertów, naukowców może się pałętać po owym przerośniętym Bizancjum? Skoro nikomu nie chciało się ruszyć tyłka, żeby zweryfikować kim jest jedna celebrytka, to co dopiero jeśli rzecz idzie o poważniejsze sprawy? Czy można ufać dziennikarzom na przykład w sprawie zdrowia? Trudna sprawa. Na pewno nie na gębę. I nie na tupanie nóżką. Nawet bardzo nie, gdy się spojrzy nieco za siebie, w niesławne lata kowidowej histerii.

I jeszcze drobne spostrzeżenie – gdy się tak patrzy nieco za siebie i tylko ledwie, ledwie zmruży oczy to widać, że tam nowe już idzie. Niespiesznie.