Sceptycy odnośnie zagrożenia COVIDem-19 podnoszą realne i mocne niekiedy wątpliwości – na przykład legendarny już, bezobjawowy przebieg infekcji, czy to, że zapadalność na chorobę, która jest niekiedy o wiele niższa, niż należałoby oczekiwać. I o ile bezobjawowy przebieg infekcji (choć dla niektórych podejrzany) nie jest czymś niezwykłym, to niska zapadalność na COVID-19 w niektórych regionach może zastanawiać.
Zwracam tu uwagę na przykład na transmisję wirusa na Białorusi. Gwałtowne „zduszenie” tam, w połowie maja, infekcji wydawało się być tylko ordynarną manipulacją, lecz utrzymanie w ryzach niskiego poziomu zachorowań na COVID-19 przez kolejne trzy miesiące po prostu zadziwia i rodzi pytania co do samej pandemii. Chodzi o to, że nawet jeśli białoruskie władze cały czas podają nieprawdziwe dane co do liczby infekcji, to siejący faktyczne spustoszenie wśród populacji SARS Cov-2 musiałby być widoczny chociażby w obliczu powyborczych niepokojów. A nie jest.
Całościowe wrażenie globalnego zagrożenia osłabiają też nieskoordynowane i nieprofesjonalne działania organizacji międzynarodowych, które w teorii, za gigantyczne pieniądze i bezprecedensowe przywileje mają nas chronić przed takimi incydentami jak koronawirus, a potem umiejętnie zarządzać kryzysem. Gdyby podjęte przez te organizacje działania były konsekwentne i ukierunkowane, prawdopodobnie byłoby po krzyku. A tak to przeżyliśmy ferie zimowe z COVIDem, obowiązkowy wiosenny lockdown i wakacje letnie, przez które cały ten lockdown poszedł na marne…
Ciągnąc ten wątek – ignorancja ze strony pewnych kręgów nauki i mediów, czy dezawuowanie koronawirusa przez władze bogatych regionów turystycznych żyjących z przyjezdnych, to dla wielu osób sygnał, że tak naprawdę nie ma się co obawiać. Sygnał ten jest natychmiast podchwytywany przez wszystkie środowiska, których być albo nie być zależy od bezpośrednich kontaktów międzyludzkich, obecności w miejscach pracy i rozrywki, czy podróży.
Oczywiście, na wspomniane ‘wszystkie środowiska’ składa się przytłaczająca większość z nas. I dlatego myślę, że druga fala pandemii, która w nas zapewne uderzy, w obliczu zagubienia i powszechnej dezorganizacji, przeorze naszą rzeczywistość do cna.
Bo ja z kolei jestem przekonany, że koronawirus SARS Cov-2 nie jest żadnym wymysłem medialnym, „plandemią”, czy klasycznym słuchowiskiem Orsona Wellesa zaadaptowanym do XXI wieku. To ‘coś’ naprawdę stanowi dla ludzkości realne zagrożenie.
Mechanizm postępowania infekcji i spustoszenie, jakie dokonywane jest przez COVID-19 w organizmie człowieka, jeży mi ostatni włos na głowie. Ktokolwiek nazwał COVID-19 ‘taką lekką grypą’ nie do końca chyba zdawał sobie sprawę z tego, co mówi. Określenie ‘taki lekki stan przedrakowy’ byłoby chyba trafniejsze. Zwłaszcza zaangażowanie w proces chorobotwórczy limfocytów Th – tych z białych ciałek krwi, które regulują odpowiedź immunologiczną, budzi tu niepokój.
Szczegóły zostawię na inny raz, lecz żeby zobrazować na co się właściwie porywamy na przykład próbując skonstruować potencjalną szczepionkę na COVID-19, powiem tylko, że w momencie, w którym się ona pojawi a później, po niej, pojawi się być może i lek na COVID-19, to ogarnięcie – od strony medycznej – innych poważnych chorób nękających świat – alergii, chłoniaków, stwardnienia rozsianego, a nawet AIDS, będzie dla ludzkości już „tylko” kwestią czasu, a nie, jak to ma miejsce teraz, ciągłym strzelaniem „na oślep”. Zastrzegam, że pisząc o szczepionce na COVID-19 nie mam na myśli erzaca o kilkutygodniowym działaniu i niejasnych skutkach długofalowych, tak jak ma to miejsce w przypadku będącej dziś w obiegu tzw. „szczepionki na grypę”, choć i tej, uproszczonej wersji ochrony przed chorobą koronawirusową należy wyglądać jak dżdżu ma stepie.
Bo nie wdając się w sprzeczkę, czy koronawirus istnieje naprawdę, czy nie, już teraz oglądamy preludium tego, co wkrótce może być udziałem nas wszystkich. Proces przemian społecznych wywołany pandemią przelewa się przez kolejne kraje, a te czy owe ośrodki łaknące wpływu na losy świata, które dotychczas egzystowały na obrzeżach powszechnego kompromisu kształtującego ogólny ład, już włączają się do gry próbując na swoją modłę kształtować tworzącą się pandemiczną i postpandemiczną rzeczywistość.
Rewolucja (tak, to jest już rewolucja…) ma to do siebie jednak, że jest przewidywalna tylko do pewnego etapu. I ten etap jest już bliski osiągnięcia, że wspomnę tylko hasłowo o obszarach godnych poświęcenia im całych opracowań; O przyspieszonej digitalizacji rzeczywistości i jej niebagatelnym wpływie na naszą (ogólnoświatową) gospodarkę. O luzowaniu kontaktów międzyludzkich i postępującej, powszechnej mizantropii. O zmianach w strukturze społecznej, zmianach w dotychczasowym funkcjonowaniu wielkich miast itp. Niepokoje, których katalizatorem stają się wydarzenia z punktu widzenia dotychczasowego ładu społecznego absurdalne, dopełniają całości obrazu.
Którędy się to potoczy dalej? Tego pewnie nie wie nikt (choć wielu przeciąga linę w swoją stronę).
I bez zbędnych ceregieli tysiaka stawiam na to, że jesteśmy świadkami końca świata, który tworzono od 75 lat.
Gdybym przegrał i w ciągu – powiedzmy – roku, czy dwóch wszystko wróci do normy (czego szczerze i sobie i wszystkim życzę), honorowo i z ulgą wpłacę tego tysiaka na którąś z organizacji pożytku publicznego.
Tylko… czy są dziś znalazłby się ktoś chętny do podjęcia takiego zakładu?