Kowida przybywa. Trzymanie w ryzach pandemii puściło już w Anglii, Portugalii, Hiszpanii. Puszcza w Danii i Holandii. Lada moment puści w Niemczech. Proste modelowania predykcyjne (np. stosunek oficjalnej liczby zarejestrowanych obecnie zgonów z powodu COVID-19 w porównaniu do wykrytej przed miesiącem liczby pozytywnych przypadków) budzi przypuszczenia na temat sporego niedoszacowania zainfekowanych SARS-Cov-2 w Polsce, Rumunii, czy Bułgarii.

I nie jest to bynajmniej czwarta fala, tylko znowu, tak samo jak rok temu, 'efekt zmiany turnusów’ – wymiana turystów; doskonała wprost okazja do „upgrade” wirusa, czego efektem jest powszechna nauka kolejnych liter greckiego alfabetu przez całe społeczeństwo – Alfa, Beta, Delta, Gamma, Epsilon, itd…

I tu pojawia się problem szczepień, który w rozhuśtanej przez social media mizantropii jest, czego należało się spodziewać, kolejnym skutecznym polaryzatorem społeczeństwa.

 

 

Zacznę do deklaracji. NIE JESTEM PRZECIWNIKIEM SZCZEPIEŃ.

Osobiście, poniekąd wbrew najbardziej pierwotnym przekonaniom, czekam na to, żeby szczepienia były PRZYMUSOWE. Tylko wtedy wszystko stanie się jasne. W pozytywnym scenariuszu przymus szczepień przyczyni się do opanowania pandemii, w negatywnym zaś stanie się jasne kogo należy obarczać odpowiedzialnością za – na przykład – nie działające szczepionki (odpowiedzialność zarządzających kryzysem stanie się oczywista), czy za wybuchające tu i ówdzie ogniska choroby (antyszczepionkowcy).

Obecna zaś „dobrowolność” jest nie do przyjęcia. Jest niczym ponura rzeczywistość ofiar gromadzących się pod hasztagiem #MeToo. Bo tak jak i tam, wolna wola łamana jest dokładnie tak samo, za pomocą śliskiego szantażu emocjonalnego.

Jak ten i ów hollywoodzki sybaryta, który ma wpływy w liczących się kręgach muzycznych, czy filmowych nie żąda wprost przecież od wschodzącej gwiazdeczki, żeby go wpuściła tu i ówdzie. Po prostu, składa ofertę, dając jej do zrozumienia, że jeśli nie zrobi tego, czego się od niej oczekuje, to on zamknie przed nią te, czy inne drzwi. Gdy komuś na czymś naprawdę zależy, to tyle wystarczy, żeby złamać wolną wolę.

I gdy ten proceder stosuje spocona świnia z miasta snu i iluzji to cały świat się nadyma z oburzenia. Gdy robi to włodarz Francji, to skóra cierpnie i niepoprawne politycznie wnioski same wskakują pod czaszkę – Dla kogo końcem świata będzie pandemia kowida – dla ludzkości, czy dla tego faceta i jemu podobnych, którzy ewidentnie nie są w stanie sprostać wyzwaniu tak… po prostu. Bo defekt władzy objawiający się jakże powszechnym przyspawaniem tyłka do stołka powoduje, że nie stać ich na to, by wprost obwieścić światu brak pomysłu na to, co dalej. Gdyby starczyło im odpowiedzialności, czy jaj, mówiąc po prostu, byliby panami sytuacji. Przymusowa szczepionka albo wyeliminowałaby już to świństwo z naszej codzienności, albo… byłaby wciąż w fazie tworzenia i świat by na nią czekał.

A tak to odpowiedzialność za to, że oni jej nie chcą podjąć, biorą na siebie niezaszczepieni, którzy stają się wrogiem nr 1, zagrożeniem dla porządku świata a także… dla ZASZCZEPIONYCH, co już w ogóle byłoby niezrozumiałe, gdyby stosować do współczesnego świata zasady klasycznej logiki.

Słyszę czasem opinie, że zamiast snuć takie rozważania wystarczy się każdemu zaszczepić i zamknąć temat.

No… nie. Właśnie tak rodzą się totalitaryzmy. „Zapisz się do partii i olewaj to”, „Podpisz folkslistę i miej święty spokój”. To właśnie taka bierność powodowała, że całymi narodami potrafiła zawładnąć niewielka zgraja wariatów, którzy na przykład uwierzyli w to, że ludzie będą szczęśliwsi mając po równo nic i będąc pozbawionymi indywidualnych aspiracji. Albo uwierzyli, że świat będzie lepszy, gdy drogą selekcji wspomaganej zamieni się przyszłe pokolenia w barczystych blondynów o spokojnych, niebieskich oczach zaspokajanych przez uległe im niewiasty zdolne urodzić i wychować przynajmniej szóstkę dzieci.

Warto pamiętać, że powyższe, tragiczne w skutkach rojenia nie mają jeszcze stu lat i też korzystały z „naukowych” podstaw stworzonych przez teoretyków inżynierii społecznej, wśród których są i ci wciąż chołubieni ma europejskich uniwersytetach.

Dobrowolność jest wspaniałą zdobyczą demokracji. Naginanie jej pokazuje jak mało ducha demokracji zostało już wśród nas.

U entuzjastów tej ponurej „dobrowolności” istotna cecha rzuca się w oczy. Celebrowanie słowo „nauka” i powiązanych z nim innych słów „fakty”, „eksperci”, „doświadczenie”.

Tymczasem sama nauka o i kowidzie i o obecnie dopuszczonych preparatach wypowiada się niezwykle ostrożnie (szczepionka jest przecież dopuszczona warunkowo, bo nie ma wiedzy, nie ma d o ś w i a d c z e n i a jak się zachowa w długofalowym działaniu). A jedyny fakt jest taki, że jedynym działającym sposobem spowalniającym rozprzestrzenianie się wirusa pozostaje… LOCKDOWN.

Odczarowując bowiem magiczne myślenie ludzi dla których będące obecnie w użyciu szczepionki stały się totemem – nie jest tak, że to nie zaszczepieni odpowiadają za nagły wzrost zakażeń. Winne jest temu luzowanie obostrzeń. Przykładów na to jest dużo, a będzie jeszcze więcej, pomimo tego że dane o przypadkach COVID-19 wśród osób w pełni zaszczepionych nie są szeroko rozpowszechniane. Pierwszymi jaskółkami tego niepokojącego trendu niech będą zarażenie się SARS-Cov-2 przez zaszczepionego brytyjskiego ministra zdrowia, tudzież rosnący klaster wśród uczestników igrzysk olimpijskich w Tokio.