Gdy Greta na forum ONZ krzyczała „How dare you”, to nie krzyczała tego ot tak, do mających jej ideały gdzieś, klimatycznych sceptyków. Ona krzyczała to do oficjeli siedzących w rzędach przed nią. A ci oficjele… bili jej brawo. Patrzyłem oniemiały. Paranoja. Ludzie na stolcach przed Gretą autentycznie wierzyli, że stoją z tą dziewczyną po tej samej stronie barykady. Jakby umknęło ich uwadze, że to oni teraz rozdają karty. I ‘coś tam’ mogą. Ale nie robią.
Twarze z pierwszych stron gazet, korporacyjni giganci, najbogatsi znani publicznie ludzie, wysyłający każdego dnia do świata inspirujące przekazy o wolności, równości i tolerancji. Jestem pewien, że mają burchle na palcach od ciągłego wypisywania milionowych czeków ku chwale naszej wspólnej, lepszej przyszłości. Troska o świat cały marszczy im czoła i pobudza nieustannie do głębszej refleksji i szukania nowych rozwiązań.
A ta Greta, rzuca im w twarz jawną groźbę, że przypomnę ostatnie słowa jej sławnego wystąpienia:
„We will not let you get away with this. Right here, right now is where we draw the line. The world is waking up. And change is coming, whether you like it or not.” *
* „Nie pozwolimy, żeby wam się to upiekło. To tutaj stawiamy grubą kreskę. Świat się budzi a zmiana nadchodzi, czy chcecie tego, czy nie”.
Dla mnie ten przekaz jest jasny. Oto rewolucjoniści końca lat sześćdziesiątych, siedzący przed Gretą na wygodnych stołkach, zestarzeli się, wyłysieli i… pochłonęła ich odwieczna kolej rzeczy. Stali się cyniczni. Sprzeniewierzyli zdobycze rewolucji, zapomnieli o co walczyli. I – co najgorsze – zdradzili.
Telewizje, modulujące nastroje pokazywały wtedy Trumpa, który Gretę zwyczajnie olał. No pewnie, nieładnie, że olał, ale w sumie zachował się bardziej racjonalnie niż setki Bardzo Ważnych klakierów, obecnych wtedy na sali.
Bo jak to jest, że tak wielu chętnych nie może NIC zrobić?
To jasne i smutne zarazem, że dzisiejszy świat jest pełen konformistów wygłaszających z pasją jedynie słuszne banały w jedynie słusznych sprawach. Biznes to biznes. Gdy patrzy się na gorące przemowy bojowników o dawno rozstrzygnięte i powszechnie zaakceptowane kwestie – na przykład te związane z tolerancją, czy równością – doprawdy, nie trudno uchwycić, jak niewiele w tym szczerości, świeżości, czy polotu. No bo skąd tu świeżość i polot, skoro za tym krzykiem kryją się ludzie wyłącznie już tylko duchem młodzi?
No dobra, niech będzie, niektórym ten biznes zapewnia bardzo wymierne frukty. Tak wymierne, że jest w stanie wchłonąć, przekupić i zblatować Gretę. Nawet tysiąc Gret. Ale miliona już nie da rady.
Tego miliona osób, których już uwiera życie, a którzy na ideały przodków patrzą dokładnie tak samo, jak my patrzymy na ideały naszych mam i cioć, czyli w najlepszym przypadku z nutką nostalgii, czy rozczulenia, ale jednak, na pewnym poziomie, obojętnie. I skoro ideologiczne bitwy naszych rodziców nie są naszymi bitwami, to dlaczego, u licha, zakładamy, że nasze święte wojny są istotne dla naszych dzieci? Nasze dzieci są już cholernie gdzie indziej! I z pewnością ganiają już własne demony. Szkoda, że nie chcemy tego słyszeć, bo ufamy, że tu i teraz krzyczymy z nimi jednym głosem, animowani przez Owsiaka. A tu, zbytnio nie wypominając, Owsiak ma siedemdziesiątkę na karku i robi fantastyczny mega szoł ręka w rękę z mega korporacjami.
Niejednokrotnie słyszałem, że dzisiejsza młodzież nie ma tego pazura, który miała młodzież pokolenie wcześniej. Że jest bierna, wyobcowana i zapatrzona w ekrany. Naprawdę? Młodzież mojego pokolenia odgrodziła się od starych słuchając jakichś bzdur na swoich walkmanach i nic do niej nie docierało. To przecież dość popularna opinia wśród rodziców dzisiejszych czterdziestolatków.
Zapytajcie ich, o ile jeszcze macie okazję.