Kto dzisiaj nie miał w ręku smartfona, nie używał komputera, nie tapał w tablet?
Głupie pytanie.
Od kilku lat prowadzimy i masową i nieokiełznaną interakcję z cyberprzestrzenią. Elektroniczne gadżety ładują nam w mózg gigabajty danych, zarówno o rzeczach istotnych, jak i o pierdołach. Ten strumień nie jest, niestety, dla nas obojętny. Poza tym, że uzależnia nas i ogłupia, stanowi też ważny element postępującej dezintegracji, dzieląc społeczność, o której jeszcze kilka lat temu można było powiedzieć, że ‘pięknie się różni’ na coraz drobniejsze plasterki. Najpierw tylko na tych co są ‘za’ i tych ‘przeciw’, a potem tych co są ‘za’ na tych ‘bardziej za’ i ‘mniej za’ i tak dalej i tak dalej. Oczywiście, z tymi, co są ‘przeciw’ robi dokładnie to samo.
•
I nawet pozostając biernymi użytkownikami cyberprzestrzeni (to znaczy nie folgując sobie na żadnych forach, tudzież nie szerując treści, które mogłyby zostać uznane za ‘kontrowersyjne’), z każdym kolejnym kliknięciem dajemy obserwującym nas algorytmom sygnał, czego NAPRAWDĘ poszukujemy w Sieci, a owe algorytmy odpowiadają na nasze zapotrzebowanie moszcząc nam przestrzeń, coraz bardziej spersonalizowaną, bezpieczną, przyjemną i… szczelną. Aż w pewnym momencie przekraczamy punkt krytyczny i zaczyna się sprzężenie zwrotne – to NIE MY szukamy. To algorytmy wtłaczają w nas to, co – według statystycznych matryc – chcemy zobaczyć i usłyszeć.
Ten proces, rzecz jasna, nie otwiera nas na świat, a moment dezintegracji zaczyna się w chwili, gdy chłonąc skrojone pod naszą percepcję treści mimowolnie zakładamy, że świat jest dokładnie taki, jakim pokazuje go nasz strumień informacji. Zaczynamy być przekonani, że ludzie, którzy myślą tak, jak my są po prostu… NORMALNI, a wszystkie, odbiegające od naszego, sposoby widzenia świata są wynaturzeniem, tudzież zagrożeniem dla ustalonego porządku rzeczy. Czasem też pojawia się potrzeba piętnowania tego, co nie mieści się w naszym krzepnącym systemie norm. W ten oto sposób (o ile w odpowiedniej chwili samemu się człowiek nie uszczypnie), można wykarmić na swej duszy całkiem pokaźnego radykała.
Tak, RADYKAŁA. Radykałami nie są bowiem tylko zaciskający pięści faszyści, nie tylko islamscy terroryści, czy lewicowi bojówkarze, którzy jeszcze trzydzieści lat temu wrzucali bomby – pułapki do koszów na śmieci w ruchliwych punktach zachodnioeuropejskich miast.
Wystarczy zerknąć na narastający spór światopoglądowy, tudzież polityczny. Jeszcze jakiś czas temu można go było po prostu olać, albo potraktować jako dodatek do sobotniej wódeczki z przyjaciółmi (bo cóż, w sumie, tak naprawdę, od nas zależy?), aż nagle ten spór stał się ŻYWIOŁEM. Dziś, co zdarza się niepokojąco często, potrafimy jednym kliknięciem wymazać całą historię znajomości z kimś, kto myśli CAŁKIEM INACZEJ niż my.
Okazuje się, że żyjąc w coraz grubszej bańce na potęgę zrywamy wirtualne kontakty. Tłumaczymy to napastliwością rozmówcy, omyłkowym zawarciem znajomości, ale też tym, ‘żeby się nie denerwować’, ‘żeby się ręka się wysmyknęła spod kontroli’, 'żeby nie popadać w jałowe dyskusje’ itd…
Ten ‘dead click’, kliknięcie kończące wirtualną znajomość, to wydawałoby się, tylko usunięcie niepotrzebnego, niedopasowanego elementu, który narusza strefę komfortu. Ale czy tylko?
Czy okopani w swoich wirtualnych grajdołach jesteśmy w stanie kształtować normalne relacje, oparte na współodczuwaniu i chęci zrozumienia drugiej osoby? A może chcemy już tylko OBWIESZCZAĆ, zamiast GADAĆ?
Czy jesteśmy w stanie poważnie traktować swoje wzajemne racje? (bo przecież każdy ma jakieś racje, tylko jacyś kompletnie odjechani TOTALSI są przekonani, że jest jedna, jedyna racja…)
A jeśli się jednak TERAZ, DZIŚ albo JUTRO, nie zatrzymamy w tym smartfonowo-tabletowym szaleństwie i w końcu do cna przestaniemy wymieniać poglądy, przestaniemy słuchać jedni drugich to co WTEDY?
Co tu dużo gadać – nie wygląda to dobrze. Tworząc coraz bardziej złożone, choć wirtualne sieci, coraz bardziej tylko z nazwy „społeczne”, które zarazem są i ‘naprawdę’ i ‘na niby’, przegrywamy, bo jesteśmy coraz bardziej podzieleni i niezdolni do współpracy w relacjach na żywo. W relacjach człowiek – człowiek.
I to, chyba, już widać.
A to zaledwie wierzchołek góry lodowej szaleństwa w któreśmy wdepnęli.