Cixin Liu - Koniec Śmierci

Już za mną zwieńczenie megaepickiej opowieści o starciu cywilizacji w wymiarze międzygalaktycznym. I gdybym miał się wypowiadać o narracji, sposobie prowadzenia bohaterów, spójności historii, czy budowaniu napięcia, pozostawiłbym naprawdę niewiele suchych nitek na tym dziele Liu Cixin. Oczywiście, że w całej trylogii są fragmenty udane i dopracowane pod względem fabularnym, ale ogólnie opowieść prowadzona jest tak nierówno, że giną one gdzieś pośród masy niechlujnie przygotowanych stron.

Nie jestem oczytany w chińskiej beletrystyce, więc nawet trudno mi się wypowiadać na temat tego, czy taki niezbyt uporządkowany i niekonsekwentny sposób prowadzenia narracji to reguła, czy wyjątek. Mogę sobie przecież w końcu wyobrazić, że Chińczycy postrzegają literaturę inaczej niż według kanonu wypracowanego przez milenia w basenie Morza Śródziemnego.

Nie jest to jednak dla mnie szczególnie istotne. Owszem, rzuca się w oczy, ale nie razi, gdyż siłą książki jest coś zupełnie innego. Podobnie, jak w przypadku wcześniejszych części „Wspomnienia o przeszłości Ziemi” na pierwszy plan wysuwają się u Liu Cixin śmiałe i dalekowzroczne wizje, a wraz z nimi problemy, szanse i zagrożenia,  które mogą być udziałem naszych potomków.

Lubię literaturę fanatyczną, jednak zazwyczaj skupiam się na samej historii, tylko przy okazji wyłapując co nieco z tła. Tu jest inaczej. Ponieważ opowieść jest jaka jest – tło dzięki temu zyskuje na wartości. Jest naprawdę świeże, intrygujące i niewątpliwie potrafi zainspirować.

Próbą niech będą rzucane tu i ówdzie przez autora trafne spostrzeżenia, ot chociażby to, że postęp nie jest wpisany na stałe w rozwój świata. Po świetnym okresie Cesarstwa Rzymskiego nastąpiły przecież mroczne Wieki Średnie. Zgrabne co? I tak bardzo pod ręką. I tak bardzo aktualne…

Tudzież, z całkiem innego końca, to, że choć sztuczna inteligencja jest w stanie znaleźć zawsze najbardziej logiczne rozwiązanie, to wcale to nie oznacza, że będzie to rozwiązanie najbardziej odpowiednie (!).

W książce i w całej trylogii, nietrudno jest zauważyć jej nieeuropejski i nie-północnoamerykański rodowód. Chińczycy myślą jednak nieco inaczej i na co innego zwracają uwagę. Żeby nie być gołosłownym i znów sięgnąć po jakiś przykład. Na kartach trisolariańskiej trylogii niebagatelną rolę odgrywa ONZ i jej spadkobiercy. No popatrzcie, kto by pomyślał…

 

Szczerze i serdecznie polecam.