Pół roku zbierałem się, by sięgnąć po tę książkę. I wciąż zniechęcała mnie krzykliwa reklama. Co z tego bowiem, że sięgnął po nią Prezydent Stanów Zjednoczonych Ameryki?… No, ale w końcu zostałem przekonany przez życzliwe grono przyjaciół i…
Dziwna sprawa. Literacko – żenada. Powiem uczciwie.
Dialogi drewniane, nierówne tempo akcji, dramaturgia trzeszczy a postaci są momentalnie bardziej papierowe, niż strony na których to wszystko zapisano.
Głównym bohaterem, przez którego wsiąkamy w „Problem Trzech Ciał” wydaje się być Wang Miao, profesor-wizjoner, twórca poruszającego wyobraźnię materiału stworzonego z użyciem nanotechnologii, do tego mąż… (o tej ostatniej funkcji Wang Miao sam autor zdaje się zresztą zapomnieć zaraz po tym, tylko jego bohater na dobre usadzi się w powieści)- Wydawałoby się, że postać ma potencjał i w zręcznych dłoniach pisarza może ożyć… A tu nic.
Na szczęście poza fabułą „Problem Trzech Ciał” ma „to coś” – stawia pytania, znajduje odpowiedzi, dostarcza rozwiązań i próbuje konstruować śmiałe hipotezy zarówno z dziedziny nauk ścisłych, jak i humanistycznych. W tej materii pojawia się i dynamika, i zaskakujące zwroty akcji i ciekawe kontrapunkty.
Gdyby popracować nad warstwą fabularną powstałoby dzieło z którym na pewno nie łatwo by mi się było rozstać – tak jak kiedyś z „Enderem”…
Tymczasem mam za sobą pierwszą książkę, w której wciągnęło mnie… tło. Akcja jest mi bowiem zupełnie obojętna. Ale właśnie dla tego tła sięgnę kiedyś po następny tom. Polecam.